Jednocześnie jednak Polacy uważają, że zmiana klimatu wpływa już na ich życie codzienne (77 proc. odpowiedzi). Chociaż odsetek ten zmniejszył się o 9 punktów procentowych w porównaniu z rokiem 2019, wciąż pozostaje wysoki i przekracza nieco średnią europejską (75 proc.).
Teksty, które zmieniły życie Polaków aby nie przegapić kolejnych Czas surferów - Dość, wypieprzaj z samochodu!!! :D :D :D Polub Lubisz się śmiać?
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,561 likes · 76 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)
24K views, 25 likes, 0 loves, 2 comments, 25 shares, Facebook Watch Videos from Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków: Szyny były złe - Przynajmniej była szczera :D Polub Lubisz się
Każdego dnia z wielu źródeł docierają do nas informacje jak zmieniają się nastroje Polaków i jakie są odczucia ludzi wobec tego, co dzieje się tu i teraz. Pracując nad strategiami komunikacji, w których do pewnego stopnia planuje się działania na kilka miesięcy w przód, brakowało nam jednak wiedzy odnośnie tego, które ze
Posłuchaj. Jak wyglądało codzienne życie w czasach PRL? (Historie jak z książki/Trójka) Marcin Kruszyński i Tomasz Osiński - historycy z lubelskiego oddziału IPN - opowiedzieli w audycji o książce "Szkice o codzienności PRL". Publikacja stanowi zbiór siedemnastu artykułów i esejów poświęconych wybranym aspektom życia
pfJfFh.
Nowe namiary na Bloglovin Follow my blog with BloglovinCiekawa jestem czy macie takie książki, po których przeczytaniu postanowiliście odmienić (i to gruntownie) Wasze życie? Dla mnie takim « przełomem » okazała się książka (nieżyjącego już) Davida Servan-Schreibera Antyrak. Ale po niej przyszły kolejne, które utwierdziły mnie w potrzebie zmiany i pokazały drogę krok po lat temu zmagałam się z uciążliwym chronicznym problemem ze zdrowiem. Po prostu byłam wiecznie przemęczona, zestresowana, nie opuszczał mnie nieodłączny ból gardła. Panicznie bałam się, że kolejny krok to RAK.[Tweet “Czasami strach znika, gdy w końcu stawiamy mu czoła.”]Pierwsza książka: David Servan Schreiber “ANTYRAK”.W pobliskiej księgarni wypatrzyłam grubaśną pozycję ANTYRAK – zapobiegać i walczyć z nim przy użyciu naturalnych sił organizmu. Książkę pochłonęłam w ciągu kilku wieczorów. I zaczęłam żyć czym jest ta książka. To historia młodego ambitnego lekarza u progu błyskotliwej kariery naukowej w kraju nieograniczonych możliwości (USA), u którego zupełnie przypadkowo zdiagnozowano nowotwór mózgu. To dogłębnie przewraca jego życie. Po początkowym okresie « niezrozumienia » (dlaczego ja?) i buntu, młody naukowiec zaczyna szukać jak mógłby pomóc sobie i innym w walce z rakiem. W książce przeplata się wątek autobiograficzny wraz z praktycznymi poradami, co robić (jak żyć, co jeść), by skuteczniej opierać się chorobie nowotworowej, wzmocnić swój organizm, swoją psychikę i lepiej się można zrobić wiele. I przede wszystkim nie poddawać się.[Tweet “Twoje postanowienie, by zwyciężyć jest ważniejsze niż cokolwiek innego. Lincoln”][Tweet “Kto walczy, może przegrać. Kto nie walczy – już przegrał. Bertold Brecht”]Rak jest chorobą cywilizacyjną naszych czasów. Przemysł farmaceutyczny pracuje nad coraz nowymi i coraz to skuteczniejszymi formułami nowych leków do walki z tą epidemią. I chwała mu za to. Ale ma w tym swój interes. Bo za tym stoją ogromne pieniądze i ogromne potrzeby wielu ludzi. Ale to syntetyczne formuły, które nie istnieją w przyrodzie. Tymczasem natura jest również naszym sprzymierzeńcem w walce o zdrowie. Tylko, że występujących w naturze substancji nie da się opatentować i zbić na nich majątku. Natura chojnie wyposażyła rośliny w rozliczne substancje do obrony przed agresywnymi czynnikami zewnętrznymi, przed promieniowaniem słonecznym, przed wolnymi rodnikami. Te substancje – naturalne przeciwutleniacze, barwniki roślinne, czyli różne polifenole, karotenoidy, flawonoidy … Mamy ich tu całe bogactwo i warto z niego skorzystać, równolegle z klasycznym czosnek, kapusta, rozmaryn, winogrona, brokuły, kurkuma (i zawarta w niej kurkumina), pomidory (likofen), omega 3, czarna czekolada, truskawki, soja i wiele wiele innych. Znajdziemy w nich wiele substancji do walki z komórkami nowotworowymi. Niech Twoja żywność będzie Twoim lekarstwem. to, co jemy codziennie, codziennie oddziaływuje na nasze zdrowie. Małymi krokami dochodzimy do wielkich celów, albo … wpędzamy się w klasyczny talerz współczesnego Europejczyka to same białasy: biały chleb, biały makaron, biały ryż, cukier (rak żywi się cukrem), produkty mleczne (niby na zdrowie?, ale stoi za nimi potężne lobby i grube pieniądze).Ale najskrupulatniej przestrzegana dieta, to nie wszystko. Psychika. Jest potężnym siłaczem i naszym najlepszym sprzymierzeńcem w walce o zdrowie. Ale trzeba o nią dbać.[Tweet “Nie mów, że nie możesz. Od razu powiedz, że nie chcesz.”]Jak ta książka odmieniła moje życie? Zaczęłam robić sobie więcej sałatek, najprostszych, na to pozwalały moje skromne wówczas umiejętności kulinarne. Ale żeby dobrze się odżywiać wcale nie potrzeba wiele. Zaczęłam więcej się ruszać. Całą zimę przepedałowałam na domowym rowerku treningowym. Nawet nie wiecie jak wspaniale można się przy tym wypocić i wyrzucić na zewnąrz zalegające gdzieś po kątach toksyny. Krew szybciej krąży po organizmie i porywa do obiegu zalegające czasami latami, zapomniane toksyny, oddychamy głębiej, mózg zaczyna wydzielać endorfiny czyli hormony szczęścia i czujemy się na siłach stawić czoła przeciwnościom. Co prawda rowerek tego nie wytrzymał (dlatego teraz biegam), ale To była pierwsza zima w moim życiu, którą przeżyłam bez antybiotyków. Postanowiłam dalej iść w tym kierunku. Troszeczkę przyłożył do tego rękę bieg wypadków. Poznałam mojego męża Irańczyka i siłą rzeczy przestawiłam się na orientalną (a więc zdrowszą) kuchnię (ryż basmati, wiele owoców i warzyw). Jednocześnie mój teść walczył wtedy z chorobą nowotworową (dotyka też Irańczyków).Ale przede wszystkim poczułam, że sama wiele mogę zdziałać dobrego dla mojego zdrowia, a nie ciągle opierać się tylko i wyłącznie na lekarstwach na bolące gardło, no to, czy na tamto. Podniosłam głowę i uwierzyłam, że moje zdrowie jest w moich rękach. Dotychczas biernie akceptowałam ból, bo lekarze nie potrafili mi pomóc. Współczesna medycyna gorzej radzi sobie z chronicznymi chorobami, za które odpowiedzialny jest nasz współczesny styl książka: Christopher Vasey “Zdrowie jest kwestią równowagi”.Zaczęłam zaglądać do pobliskiego sklepiku z żywnością ekologiczną (po francusku bio – stąd nazwa mojego drugiego bloga MODA NA BIO). Tam rzetelnie przeczesałam półkę z książkami. Jedną z pierwszych pozycji, które wtedy wpadły mi w rękę była książka szwajcarskiego naturopaty Christophera Vasey “Zdrowie jest kwestią równowagi”.To był mój pierwszy kontakt z taką wizją zdrowia i zarazem kolejne olśnienie. Nasz organizm stanowi nierozłączną całość. Nasze orgazny funkcjonują jak naczynia połączone. Tymczasem współczesna medycyna coraz bardziej idzie w kierunku coraz węższej specjalizacji. I tak leczymy jeden organ, nie zmieniając nic w naszym sposobie życia, usuwamy dokuczliwe symptomy (np ból gardła), a tak na prawdę przesuwamy problem w inne miejsce. To tak jak zamiatanie śmieci pod wycieraczkę. Co z tego, że ich nie widać, skoro po jakimś czasie zaczną stamtąd przerazliwie śmierdzieć i ponownie psuć nam samopoczucie. Ból, choroba, stan zapalny jest pierwszym sygnałem alarmowym, że w organizmie (jako całości) coś dzieje się nie tak. Najczęściej problem wyskakuje w najsłabszym (genetycznie), albo najsilniej eksploatowanym organie (ja chciałam być śpiewaczką operową i przeforsowałam gardło). Co z tego, że zaleczymy symptomy (np ból gardła). Zaleczony powierzchownie problem wyskoczy w innym miejscu. Bo organizm gdzieś musi upchnąć toksyny, albo którędyś musi usunąć je na zewnątrz. Tymczasem jak to mawia Szrek: lepiej na zewnątrz, niż do złego działo się w moim organiźmie? Normalka. Produkt uboczny naszych czasów i naszego stylu życia : brak ruchu, stres, wieczne przemęczenie i niedosypianie, nierozsądna dieta (a w niej sam białasy i dużo cukru). To stąd bierze się nadmierne zakwaszenie organizmu (bolączka naszych czasów). A dalej organizm czerpie z rezerw wapnia i magnezu, by zneutralizować zbyt kwaśny odczyn (bierze go z włosów, zębów czy kości). Stąd wypadają nam włosy, łamią się paznokcie, mamy przeszarzałą cerę, kryształki kwasów boleśnie wbijają się w nasze mięśnie (ach te korzonki czy Bóg wie co, ale w końcu gdzieś trzeba to wszystko poupychać).Pochłonęłam kolejne książki Christophera Vasey o zakwaszeniu organizmu, o oczyszczaniu. Nie wiem czy te pozycje zostały przetłumaczone na polski. To książki popularno-naukowe, ale napisane bardzo łopatologicznie. Autor wyjaśnia mechanizmy tego, co dzieje się w naszym organizmie i pokazuje, jak możemy sobie pomóc. No i przestrzega, by robić sobie dobrze, ale … z umiarem. Sama rzuciłam się w wir oczyszczania organizmu i przedobrzyłam (odnotowałam kolejny spadek formy). To typowy błąd debiutanta. Chcemy do wszystkiego dojść jak najszybciej, zaraz, od razu, na maksa. A tymczasem należy działać z głową i w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Ale no cóż uczymy się na błędach.[Tweet “Człowiek, który nie robi błędów, zwykle nie robi niczego. Edward John Phelps”]Ja z moich doświadczeń i przebojów ze zdrowiem, wyciągnęłam jedną naukę. Dla zdrowia najlpeszy jest umiar (zdrowie jest kwestią równowagi) i radość życia. Pasja, energia, ochota do działania = witalność. To wszystko dobrze wpływa na nasz kapitał enzymatyczny (czyli ilość enzymów, które mamy w naszym organizmie).Trzecia książka: Hiromi Shinya “The Enzyme Factor” Enzymy odgrywają ważną rolę. Według dr Howella pioniera badań nad enzymami cały nasz organizm, wszystkie jego organy funkcjonują dzięki enzymom. Trawienie, zastępowanie starych spracowanych komórek przez nowe, usuwanie toksyn, odtruwanie organizmu są rezultatem działania enzymów.[Tweet “Im szybciej zużyjemy nasz kapitał entyzmatyczny, tym krótsze będzie nasze życie.”]Enzymów dostarcza nam żywa żywność, zdrowy tryb życia (z umiarem). Ale w jakiś cudowny sposób pomnażają go dobre emocje. Dlatego od skrupulatnego przestrzegania rygorystycznej diety ważniejsze jest życie pełnią życia i czerpanie z niego przyjemności. Ale z umiarem. Współczesny człowiek płaci swoim zdrowiem za swoje nienasycenie (obżarstwo) i za nieszanowanie praw tym wszystkim dowiedziałam się z cudownej książki japońskiego lekarza Hiromiy Shinya. Każdy z nas słyszał o przypadkach cudownego uzdrowienia w sytuacji, gdy lekarze nie dawali już żadnej szansy. Oczywiście ważna jest tu wola walki, ale równie ważny jest apetyt na życie (bo ten podsyca wolę walki) i pozytywne emocje.[Tweet ” Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. Św Augustyn”]Oczyszczenie się ze złych emocji, pogodzenie z bliskimi i przeżycie dogłębnego oczyszczającego poruszenia może być kluczem do urazy jest jak picie trucizny w nadziei, że pozabija Twoich wrogów. Nelson MandelaDbaj o swoją pozytywną energię. W każdym z nas jest zdolność odrodzenia się. Dlatego powinniśmy myśleć o tym, co mamy, a nie o tym, czego nam książka: “Moja metoda” France GuillainStarsza pani rodem z francuskiej Polinezji, energiczna kobitka z charekterem, która odchowała gromadkę dzieci. Z niewyparzonym językiem. Nie za bardzo przejmująca się poprawnością polityczną (dlatego właśnie to, co pisze tak dociera do odbiorcy – byłaby z niej świetna blogerka). Mimo zaawansowanego wieku (koło 70) tryska energią. Jestem pewna, że gdyby była świadkiem napadu na bank, własnoręcznie przywaliła by napastnikom torebką (jak pewna starsza pani w Angli). Ten niegasnący zapał do życia przebija z wszyskiego, co pisze. France Guillain zaraziła mnie swoim umiłowaniem do glinki. Zawsze mam jej spory zapas w domu i biorę ze sobą w każdą podróż. Po co ? To proste. Nigdy nie wiadomo, do czego może mi się czego może posłużyć glinka?Można posypać nią zupełnie niepoprawny (politycznie) pryszcz, który z pełną premedytacją wyskoczył nam przed pierwszą randką. Posypujemy go sproszkowaną glinką, która go zasusza i jednocześnie żołądka, zatrucie pokarmowe, prozaiczna biegunka w dniu ważnej rozmowy kwalifikacyjnej o pracę. Wrzucamy łyżeczkę glinki do szklanki wody, mieszamy, pijemy i po krzyku. Glinka robi porządki w organiźmie, blokuje drobnoustroje, naprawia uszkodzone tkanki i hamuje zęba, obolałe dziąsła, stan zapalny na kempingu, z dala od jakiejkowliek pomocy medycznej. Okład z glinki doraźnie złagodzi glinki wymaga czasu i cierpliwości (jak blogowanie). Jedna ważna rzecz, o której piszą tylko prawdziwi znawcy glinki (jak France Guillain), a której nie wiedzą ci, którzy tylko kopiują o niej to, co zostało już wcześniej ciągnie do siebie wszystkie zanieczyszczenia z całego organizmu. Dlatego jeżeli robimy z niej okład na chory organ równolegle warto położyć drugi okład na jeden z punktów drenujących (w dolnej części brzucha, albo na wgłębienie na karku). Dlatego niektóre osoby (w tym ja) miały złe pierwsze doświadczenie z glinką. Pierwszy raz położyłam sobie okład z glinki na chore ucho i jego stan znacznie się pogorszył. Normalne. Glinka przyciągnęła tam dodatkowe zanieczyszczenia, które szwędały się do całym się rozpisałam, wskoczyłam na swojego konikia i pogalopowałam. Ale starczy. Pozdrawiam Was pokazuję ostatnio swojego dziergania, bo cały czas chowam nitki w ponczu ze 110 elementów. Idzie mi to jak po serdecznieBeataMoje małe codzienne życia można uczyć się od albo inny zwierzak to dobry towarzysz i antidotum na samotnośćTorebką szydełkową można i tak wymiatać. Rośnie mi kolejna przyjemności muffinki bezglutenowe (z mąki ryżowej), bez laktozy czyli bezmleka (z jogurtem sojowym), bez cukru (ale na słodko), cukier zastąpiłam syropem z agawy, bo ma o wiele niższy indeks glikemiczny. Samo zdrowie, a ile wpisyDlaczego dotyka nas epidemia raka? Czy mozna ustrzec sie przed rakiem? Post w ramach wyzwania u Maknety
13 cze 2 lekcje, które całkowicie odmieniły moje życie. Znasz to uczucie, kiedy kończysz kolejną szkołę, wręczają ci kolejny dyplom, a ty nadal czujesz, że nie wiesz, jak żyć? Masz wiedzę z prawa handlowego lub cywilnego i możesz cytować paragrafy, ale nadal nie wiesz niczego o prawach, jakimi rządzi się świat i twoje własne życie. Zastanawiasz się dlaczego tu jesteś, jaki jest cel twojego istnienia? Dlaczego na świecie jest tyle zła? Dlaczego jedni żyją wygodnie, a innym ciągle wiatr w oczy? Dlaczego ludzie chorują i cierpią? Wstajesz o poranku i zastanawiasz się, jak najlepiej przeżyć ten dzień. Jak najlepiej przeżyć swoje życie, żeby przed śmiercią niczego nie żałować. Znasz to? Zadawałaś sobie te pytania? Ja, tak. Już od dziecka czułam, że życie, to coś więcej, niż tylko codzienne zmaganie się z przeciwnościami losu. Nie przestawałam więc szukać głębszego sensu. Pierwsza rzecz, jaką odkryłam i która całkowicie odmieniła moje życie, to podejście do własnego ciała. Ciało jest Twoim przyjacielem – najlepszym jakiego masz. Ciało to tymczasowe mieszkanie dla Twojej duszy wynajęte na czas twojej ziemskiej podróży. Jest z Tobą od samego początku i zostanie do końca. Czyż nie warto się z nim zaprzyjaźnić, a nawet w nim zakochać? Myślisz sobie, że trudno ci pokochać ciało, bo nie jest takie, o jakim marzyłaś. Nie masz figury modelki, nie podoba ci się twoja twarz, zbyt duży nos, czy nadmierne kilogramy, z którymi walczysz. Masz pretensje do ciała, że niedomaga, choruje i utrudnia ci życie. Pomyśl jednak, o tym, jak traktujesz swoje ciało każdego dnia. Jakimi słowami witasz się w lustrze? Czy mówisz sobie, że jesteś ładna? Czy mówisz sobie, że się kochasz? Czy doceniasz swoje ciało za to, że cie ochrania? Kiedy ostatnio wyraziłaś wdzięczność za to, że masz sprawne ręce, nogi? Kiedy podziękowałaś za dar wzroku i słuchu? Przyjmujemy takie rzeczy, jak pewnik, jak coś, co nam się należy. Tymczasem to wszystko ogromne dary, za które powinniśmy okazywać wdzięczność. Nawet choroba jest darem. Choroba to nic innego, jak pilna wiadomość wysłana do ciebie przez twoje ciało. Twoje ciało zawsze będzie cię ochraniać. Nawet jeśli traktujesz je źle. Jeżeli w twoim życiu coś dzieje się nie tak, jeżeli twoje zachowania, myśli, czy przekonania nie są w zgodzie z prawem miłości twoje ciało wyśle ci sygnał ostrzegawczy. Na początku delikatny w postaci gorszego samopoczucia. Jeżeli nie zatrzymasz się wtedy i nie zmienisz kierunku działań dostaniesz mocniejszy sygnał np. w postaci bólu głowy, kolana lub ucha. Jeżeli i wtedy nie posłuchasz i nie przestaniesz płynąć pod prąd ciało wyśle ci sygnał, którego nie będziesz mogła już zignorować. Tak właśnie pojawiają się poważne choroby. Nie jest to złośliwość losu, ani dopust boży. To proste prawa, którymi rządzi się wszechświat. To prawa, których nie nauczyli cię w szkole. Te lekcje przerabia się na studiach zwanych życiem. Jednym z tych praw jest prawo miłości, które mówi, że tylko miłość jest prawdziwa. Każda twoje decyzja jest zawsze podyktowana albo przez miłość albo przez strach. Nie ma innej możliwości. Decyzje wypływające z miłości powodują, że wzrastasz, a twoje ciało jest w doskonałej równowadze. Strach to język, którym przemawia twoje ego. Wierz mi to nie jest dobry doradca. Strach podpowiada, że żyjemy w świecie niedoboru i niedostatku. Kierując się strachem cały czas walczysz i zmagasz się z losem. Drugie prawo, które musisz poznać, to prawo odpowiedzialności. Nie możesz nieustannie zaniedbywać swojego ciała i oczekiwać, że będzie dobrze ci służyło. Jesteś całkowicie odpowiedzialna za swoje życie i za kondycję twojego ciała. To co jesz i pijesz oraz to, jak traktujesz swoje ciało ma ogromny wpływ na twój wygląd, stan zdrowia i twoje samopoczucie. Nie oczekuj, że twoje ciało będzie w formie, jak nieustannie żyjesz w stresie, nie ruszasz się, nie wysypiasz i zjadasz byle co i byle jak w pośpiechu. Ciało to nie maszyna, w której wystarczy wymienić element, który się zużyje. Nie myśl także, że twoje ciało będzie promieniało, jeżeli codziennie karmisz je nienawiścią i niechęcią. Moja mama ma zawsze piękne kwiaty w domu. Rosną i cieszą oko każdego dnia. Kiedy je podlewa mówi do nich czule, dotyka je z miłością. Poświęca im swój czas i uwagę, a one odwdzięczają jej się tym, że wspaniale rosną i są piękne. Pomyśl, jeżeli kwiaty i rośliny obdarzone uwagą i miłością tak wspaniale się rozwijają, to co by było, gdybyś obdarzyła miłością swoje ciało – twojego najlepszego przyjaciela? Jak możesz już teraz zadbać o swoje ciało? Doceń je i podziękuj. Podziękuj całemu ciału i każdemu organowi z osobna, że ci służy, że cie ochrania, że pomaga ci się rozwijać. Patrząc w lustro dostrzegaj, to co masz pięknego, zdrowego, wspaniałego. Naucz się kochać swoje ciało. Każdego ranka witaj się słowami: kocham Cię, kocham moje ciało. Podziękuj swoim uszom, że możesz słuchać, swoim oczom, że możesz patrzeć, swoim płucom, że możesz nabierać powietrza itd. Jeżeli któraś część ciała niedomaga obdarz ją miłością i uwagą. Jeżeli twoje ciało choruje usiądź chwilę w ciszy i zastanów się, co ma ci do powiedzenia. Możesz zadać mu nawet pytanie: jaką wiadomość masz mi do przekazania? Nie pytaj dlaczego znowu jestem chora? Nie pytaj dlaczego ja? Pytaj, jaką lekcję mam przerobić, czego ma mnie nauczyć to doświadczenie? Podziękuj ciału, że cię ochrania i prowadzi. Odkąd pamiętam miałam problemy skórne. Za każdym razem, kiedy patrzyłam w lustro myślałam: znowu ta wysypana twarz. Im bardziej nie lubiłam swojego odbicia, tym ono było gorsze. Pewne dnia zrozumiałam jedną rzecz. Moje ciało wyrzuca poprzez skórę, to co mu nie służy. Oczyszcza się z toksyn, wyrzucając je na zewnątrz. Choć nie wygląda to estetycznie, to jednak robi to dla mojego dobra. Co by było, gdyby te wszystkie trucizny zostały w środku? Kiedy to zrozumiałam zmieniłam całkowicie podejście. Zaczęłam szczerze i z głębi serca dziękować mojej skórze za to, że mnie ochrania. Moja skóra w krótkim czasie bardzo się poprawiła. Każda choroba to wiadomość. Istnieje wiele wspaniałych książek, w których możesz szukać podpowiedzi, co oznaczają dane choroby i symptomy. Polecam ci wspaniałe książki: Twoje ciało mówi: pokochaj siebie, Co choroba mówi o Tobie oraz Wsłuchaj się w swoje ciało. Z tych wspaniałych pozycji dowiesz się, że ból pleców, czy kręgosłupa to zbyt duża liczba obowiązków, a także poczucie odpowiedzialności za innych, za ich szczęście lub nieszczęście. Jeżeli bolą cię kolana zastanów się, czy przypadkiem nie jesteś osobą mało elastyczną, taką, która sztywno trzyma się własnych poglądów i nie jest otwarta na zmiany i opinie innych. Być może lubisz też narzucać swoje poglądy innym. Twoje nieustające bóle głowy mogą świadczyć o tym, że ciągle o czymś myślisz, analizujesz, mnożysz problemy, tworzysz czarne scenariusze. Ból głowy to efekt nieustającego stanu napięcia i zdenerwowania wynikającego z chaosu panującego w głowie. Druga najwartościowsza lekcja, którą zrozumiałam brzmi – to co w środku, to i na zewnątrz. Najprościej rzecz ujmując chodzi o to, że twój sposób myślenia i postrzegania świata doprowadził cię do miejsca, w którym dzisiaj jesteś. Zauważyłaś, że wokół ciebie sporo jest ludzi, którzy ciągle narzekają i ciągle przytrafia im się coś złego. Już w szkole i na studiach pełno było pesymistów, którzy wszystko widzieli w czarnych barwach, a potem dziwili się, że egzamin nie zdany. Pamiętam takich, co uciekli tuż przez egzaminem, bo przewidywali tylko czarny scenariusz, a potem okazało się, że egzamin był bardzo prosty i zyskali ci, co zostali i uwierzyli w pomyślne zakończenie. Są też tacy, którzy nieustannie chorują i nieustannie o chorobach rozprawiają. Zupełnie tak, jakby choroba stanowiła sens ich istnienia. Pewnie znasz takie mamy, które wymieniają nazwy leków, jak dni tygodnia. Uwierzyły w powtarzane od lat stwierdzenie, że dzieci muszą się wychorować. Naprawdę? Muszą? Nigdy w to nie wierzyłam, choć sama byłam ciągle chora będąc dzieckiem. Zanim jeszcze pojawiły się na świecie moje dzieci zrozumiałam, że moje myśli tworzą moją rzeczywistość. Jeżeli będę żyła w przekonaniu, że małe dzieci muszą być ciągle chore, tak właśnie będzie. Wybrałam jednak i nadal wybieram inną myśl. Powtarzałam każdego dnia, że moje dzieci są zdrowe, silne i prawidłowo się rozwijają. Do tego mocno w to wierzyłam i wierzę nadal. Nigdy nie podaję im żadnych leków i nie chodzę z nimi do żadnego lekarza. Do formularza w szkole w rubryce lekarz rodzinny wpisuję swoje imię i nazwisko. Ja jestem najlepszym lekarzem moich dzieci wierząc w to, że naturalnym stanem i prawem człowieka jest bycie zdrowym. Tego właśnie uczę moje dzieci. I to działa! Mój syn doskonale zwalcza pierwsze objaw przeziębienia wykorzystując swoją wyobraźnię! Myśl, na której skupiasz uwagę staje się myślą dominującą. Ta myśl zaczyna manifestować rzeczy i wydarzenia w twoim życiu. To myśl tworzy twoją rzeczywistość. Jeżeli jesteś właśnie na etapie życia, kiedy twoje dzieci są małe i ciągle chorują i trudno jest ci tak nagle zmienić silnie zakorzenione przekonanie o chorowaniu zacznij od czegoś małego. Abraham w książce E. i J. Hicks Proś a będzie Ci dane mówi: wybieraj najbardziej pozytywną myśl, która jest w Twoim zasięgu. Pomyśl na przykład, że twoje dziecko z każdym dniem staje się odporniejsze. Wybór innej myśli pociąga za sobą inne konsekwencje. Skoro przekonanie, że dzieci muszą się wychorować powoduje choroby, to pomyśl, jak może odmienić się twoje życie, kiedy zmienisz tę myśl. Nie od razu, lecz powoli, stopniowo zmieniaj swoje przekonania wybierając taką myśl, która choć trochę poprawia twoje samopoczucie i budzi bardziej pozytywne emocje. Emocje są doskonałymi kierunkowskazami. Zaufaj im. Twoje myślenie i przekonania mają wpływ na całe twoje życie. Wiesz, że w Paryżu tuż obok nas mieszkają ludzie, którzy boją się wychodzić z domu i korzystać z życia. Wszędzie widzą zagrożenie. Nieustannie czytają i oglądają doniesienia z całego świata, o tym, jak to niebezpiecznie jest żyć. Bez przerwy o tym mówią i pozwalają, żeby zdominował ich strach. Tymczasem my mieszkamy w Paryżu już prawie 6 lat i jest nam tu bardzo dobrze. W moich oczach Paryż to piękne miasto, w którym mieszkają wyjątkowi ludzie. Dzięki takiemu myśleniu, takich właśnie ludzi spotykam każdego dnia. Zawiązaliśmy tu wiele wspaniałych przyjaźni z ludźmi z różnych zakątków świata. Czujemy się tutaj dobrze i bezpiecznie. Skoro to ty wybierasz swoje myśli, to dlaczego nie wybrać tych bardziej pozytywnych, tych, które wywołują pozytywne emocje? W grę wchodzi jakość twojego życia.
Polscy żołnierze wyruszyli z misją na terytorium Bałkanów w 1992 r. Stacjonują tam do dziś Choć misja miała charakter pokojowy, okazała się wielkim wyzwaniem Co zobaczyli, gdy się już tam pojawili? Przede wszystkim pustkę i grobową ciszę. Spalone i opuszczone domy, wyludnione wioski i przygaszone życie w miasteczkach Rok 1992 – to właśnie wtedy polscy żołnierze wyruszyli z misją na terytorium byłej Jugosławii. I są tam do dziś, choć już w dużo mniejszej liczbie niż przed laty. O jednym z epizodów tej misji, służbie w ramach sił IFOR w Bośni, Władysław Pasikowski nakręcił nawet film fabularny – "Demony wojny według Goi". Warto jednak przypomnieć prawdziwą, nie fabularną opowieść o tamtych wydarzeniach. Bo tam, na Bałkanach rodziło się nowe oblicze Wojska Polskiego. Choć misja od początku miała mieć charakter pokojowy, to wcale nie znaczy, że polscy żołnierze jechali tam prawie jak na wycieczkę. Owszem, od chwili zakończenia II wojny światowej, Polska uczestniczyła w wielu interwencjach – począwszy od misji na Półwyspie Koreańskim już w 1953 roku. Ale obecność na terenie byłej Jugosławii okazała się nie lada wyzwaniem. Dlaczego? Bo to nie była pierwsza zagraniczna misja polskiej armii po wojnie, ale pierwsza operacyjna i o tak szerokiej skali obowiązków. "Wcześniejsze wyjazdy miały charakter obserwacyjny lub logistyczny. W Jugosławii nasi żołnierze wystawiali i obsadzali posterunki, patrolowali rejony swoich działań, rozminowywali kraj, współdziałali z miejscowymi cywilami, władzami, armią i policją" – rozpoczyna swoją opowieść o tamtych wydarzeniach płk Grzegorz Kaliciak, autor książki "Bałkany. Raport z polskich misji". To właśnie on, w kwietniu 2004 roku, podczas służby na misji w Iraku, był dowódcą obrony ratusza w Karbali. Przez lata jej kulisy pozostawały owiane tajemnicą. Dziś często nazywa się tę potyczkę mianem "największą bitwą stoczoną przez polską armię po II wojnie światowej". Teraz Kaliciak wraca do misji, które są w cieniu wydarzeń z Iraku czy Afganistanu. Armia na dorobku "Początek lat dziewięćdziesiątych XX wieku nie był dla armii polskiej czasem łatwym. Były to ostatnie lata obowiązkowej służby wojskowej. A służba zasadnicza kojarzyła się często bardzo źle. Historie o fali powodowały, że sporo młodych chłopaków robiło wszystko, by uniknąć bardzo długiego, bo osiemnastomiesięcznego pobytu w jednostce. Metody zarządzania i kierowania ludźmi bywały mało skuteczne. Zdarzało się, że dyscyplina wśród rekrutów była utrzymywana tylko strachem. Wyposażenie budynków wojskowych i ich stan, a szczególnie poziom sanitarny, nie były – oględnie mówiąc – najlepsze. O jakości żołnierskiego jedzenia krążyły legendy" – pisze dalej. Jak dodaje, w armii nie tylko brakowało pieniędzy i sprzętu. Musiała ona się zmierzyć z jeszcze innym, poważnym problemem – alkoholem w jej szeregach. Lata osiemdziesiąte to czas zapaści gospodarczej. Państwo, które stało na skraju bankructwa, miało wiele pilniejszych wydatków niż wojsko. Mimo tych problemów polska armia nie odmówiła, gdy została poproszona o pomoc – mieli przywrócić spokój i pomóc mieszkańcom wrócić do normalnego życia po krwawej wojnie domowej. Warto przypomnieć, że to nie tylko Polacy wkraczali na terytorium Bałkanów z problemami w szeregach swoich sił zbrojnych. Kaliciak zwraca uwagę, że to było wyzwanie nie tylko dla naszych żołnierzy. Międzynarodowa interwencja w byłej Jugosławii była dla wielu armii europejskich pierwszą od wielu dekad dużą operacją w warunkach wojennych i powojennych. Sytuacja na Bałkanach wymagała szybkich działań i po prostu nie było czasu, by przygotować młodych ludzi na to, co zastaną. A co zobaczyli, gdy się już tam pojawili? Przede wszystkim pustkę i właściwie grobową ciszę. Spalone i opuszczone domy, wyludnione wioski i przygaszone życie w miasteczkach. Tę ciszę przerywały od czasu do czasu odgłosy wybuchów, strzały. A potem na horyzoncie pojawiały się tabuny wynędzniałych ludzi, starców i dzieci przechodzących przez wymarłe okolice. Takie widoki musiały robić wrażenie na żołnierzach. "Złowroga atmosfera wpływała na psychikę młodych, niedoświadczonych żołnierzy. Nie wytrzymywali. W armii nie było na etatach psychologów i często jedyną pomoc ofiarował doktor z Finlandii, czyli wódka. Należy zaznaczyć, że trudności nie dotykały jedynie polskich żołnierzy" – czytamy dalej w książce "Bałkany. Raport z polskich misji". Okładka książki Grzegorza Kaliciaka Saperzy – pierwsi do akcji Największe wrażenie w książce płk. Kaliciaka robią wspomnienia polskich saperów. To oni jako pierwsi pojechali na terytorium byłej Jugosławii. Opowiadane przez nich historie pokazują wszystkie trudy tej misji – a państwo polskie podjęło się zadania ambitnego jak na swoje ówczesne możliwości. Jeden z nich, starszy chorąży sztabowy Dariusz Zuchowicz, wspomina, że stan tamtejszych dróg był fatalny, a to oznaczało, że wyjątkowo łatwo było na nich zakładać ładunki wybuchowe. Realne zagrożenie życia czaiło się więc dosłownie za każdym kamieniem. Co więcej, wśród ludności cywilnej była masa broni. Jak opowiada dalej, tylko jednego dnia zebrali aż dwie tony materiału wybuchowego. "To pokazuje, dlaczego ta wojna była tak krwawa. Ludność cywilna nie mogła czuć się bezpiecznie" – kwituje. Szybko okazało się, że pod wpływem doświadczeń z Bałkanów nasza armia musi się zacząć zmieniać. Stawką było życie żołnierzy. Po licznych meldunkach, do polskiego kontyngentu zaczął trafiać wreszcie nowy sprzęt. Saperzy, których wspomnienia pojawiły się w książce "Bałkany. Raport z polskich misji", są zgodni – największy wpływ na wszystkich miała śmierć ich dwóch kolegów: kapitana Witolda Kowalczyka i chorążego Wiesława Kucińskiego. "To był szok dla wszystkich. Wypadek, śmierć. Wydawało się to bez sensu, niepotrzebne. Życie zmarnowane bez powodu. Bo jakie znaczenie miała ta śmierć dla misji w Jugosławii? Niektórzy mogą powiedzieć, że nie miała żadnego. Ale to nieprawda. Zmieniła wszystko. Nie poszła na marne. Młodzi żołnierze zrozumieli powagę sytuacji. Zaczęli bardziej dbać o kolegów, czuć odpowiedzialność za nich. Stali się życzliwsi. Atmosfera zrobiła się przyjaźniejsza, ludzie wiedzieli, że mogą na siebie liczyć. Stali się drużyną. I potem mało kto myślał, żeby służbę kończyć na bieżącej turze" – wspomina Zuchowicz. Inny z uczestników tamtej misji, starszy szeregowy Tomasz Nehring, zwraca uwagę na jeszcze inną rzecz – jak służba w takich warunkach wpłynęła na samych żołnierzy. Bo wbrew nazwie, ta misja wcale nie była tak do końca pokojowa i obserwacyjna. "Pobyt na misji miał swoje skutki, takie czy inne. Były awantury w związkach, alkohol, odejścia, rozwody. Jestem po rozwodzie i drugi raz żonaty. Może to zwyczajne wydarzenia w życiu ludzi, ale tu, w jugosłowiańskim gronie wydają mi się częstsze. Była próba samobójcza kolegi. Sam sporo lat po powrocie unikałem trawy i miękkiego terenu. Wiedziałem, że nic mi tu nie grozi, ale nie lubiłem trawy i krzaków. Teraz to już minęło, ale i tak łapię się na tym, że gapię się w ziemię, gdy idę z psem na spacer" – czytamy. Jak te misje zmieniły nasze wojsko? Bałkańskie misje naprawdę odmieniły naszą armię. Bo zmieniło się nie tylko podejście do dyscypliny, sposobu dowodzenia czy konieczności zakupu nowego sprzętu. Pułkownik Kaliciak mocno podkreśla wagę innej zmiany – dziś wojsko nie wysyła sił ot tak po prostu, z marszu i bez przygotowania. Obecnie to bardzo złożony i długotrwały proces. Nie zdarza się już, by na misję armia wysłała kogoś, kto dopiero co pojawił się w jej szeregach. Co więcej, pojawiło się w niej miejsce dla takich osób jak Kamil Kuć – to ekspert kulturowy ds. Bałkanów. Takie osoby jak on odpowiadają dziś za pakiet zagadnień, który nazywany jest cultural intelligence albo szkoleniem z zakresu kompetencji miękkich. "Moja rola w całym procesie polega na tym, by zapoznać żołnierzy kontyngentu ze specyfiką regionu. Historia, polityka, język, religia, kultura, zwyczaje, życie codzienne – to tematy, które poruszamy na zajęciach. Moje zadanie numer dwa to aktualizacja wiedzy żołnierzy i tego, co jest w materiałach przygotowujących do misji. Wreszcie trzecia sprawa to rozwijanie metod szkoleniowych, tak by żołnierze poznali sposób myślenia miejscowych ludzi ze zwaśnionych grup, a nawet potrafili się postawić w ich sytuacji" – opisuje swoją pracę pracownik Akademii Sztuki Wojennej. "Żołnierze muszą pamiętać, że ludzie na Bałkanach reagują bardzo emocjonalnie. Powinni być świadomi, że każdy może mieć broń, że miejscowi potrafią się nią posługiwać. Szczególnie w Kosowie. Tu jest nawet moda na typ gangsterski. Pistolet dodaje młodemu chłopakowi powagi. (...) Uczymy żołnierzy, by unikali drażliwych tematów. Czystek, zbrodni wojennych, nazwisk ludzi z tym związanych. Ale zachęcamy, by o historii umiejętnie rozmawiali" – dodaje. "Niestety niektóre z tych błędów zostały powtórzone później w Iraku – wtedy także źle wyposażono żołnierzy polskiego kontyngentu. To najbardziej boli. Bo uczenie się poprzez działanie, czyli jak mówią Amerykanie »learning by doing«, to wartościowa i skuteczna forma edukacji" – podsumowuje autor książki. "Ale nieuczenie się na błędach obnaża poważne problemy. Armia widocznie potrzebowała dużo czasu, by stać się tym, czym jest dzisiaj. Czy jest już supersprawną, nowoczesną machiną? Modernizacja wciąż trwa, ale wiele spraw, które poruszono w książce, w tym kwestia zamieszania wokół śmierci saperów i problemów rodzin – z zadowoleniem stwierdzam – dziś rozstrzygano by inaczej. Stworzono rozwiązania systemowe, nie doraźne" – dodaje. Co więcej, pierwsze wypadki śmiertelne żołnierzy na misjach po 1989 roku ewidentnie zaskoczyły administrację wojskową i państwową. Czy wojsko wyciągnęło wnioski z takich sytuacji? Kaliciak przypomina, że blisko ćwierć wieku temu wdowy po zmarłych saperach były pozostawione same sobie. Dziś, jego zdaniem, taka sytuacja nie miałaby miejsca. Sprawy organizacji wypłaty odszkodowań i rent także się od tego czasu zmieniły. Czy więc misje bałkańskie należy oceniać w kategorii sukcesu? Zdaniem Grzegorza Kaliciaka, jak najbardziej tak. Jak przekonuje, mimo tragedii, które rozegrały się choćby w obecności sił UNPROFOR-u, to nie obciążają one żołnierzy w błękitnych hełmach. "Oni działali zgodnie z prawem. Mandat dla tych sił został ustanowiony przez społeczność międzynarodową. Nikt wtedy nie przypuszczał, że pod koniec XX wieku w Europie ponownie może nastąpić sytuacja, w której wojska cywilizowanych narodów otoczą wioskę czy miasteczko, wyprowadzą z niej mężczyzn i chłopców do lasu i tam rozstrzelają" – przekonuje. W tekście wykorzystano, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne, fragmenty książki Grzegorza Kaliciaka "Bałkany. Raport z polskich misji". Swoją premierę miała ona na początku maja. (pm)
Jak wynika z badania ilościowego przeprowadzonego przez SW Research, około 45 proc. Polaków uważa, że zakaz handlu w niedzielę utrudnia prowadzenie biznesu małym przedsiębiorcom. Natomiast opinie przedsiębiorców wyrażane w wywiadach Danae pokazują, że zmiana liczby klientów i konsekwencje z tym związane pozostają w ścisłym związku z lokalizacją punktu handlowego czy usługowego. Na utratę części klientów, a tym samym obniżenie przychodów, wskazują głównie ci przedsiębiorcy, których lokale znajdują się w centrach handlowych. Przedsiębiorcy zgodnie uznali, że w efekcie wprowadzenia i zwiększenia liczby niedziel wolnych od handlu najbardziej poszkodowani zostali właśnie najemcy mniejszych stoisk/wysp/lokali gastronomicznych w centrach handlowych. Z ich obserwacji wynika, że choć część klientów niedzielnych odwiedza obecnie galerie w soboty, to często ich wizyty przebiegają bardziej pospiesznie niż to miało miejsce wcześniej w niedziele, przychodzą w konkretnym celu i nie korzystają tak chętnie z dodatkowych zakupów czy konsumpcji. Strat nie wyrównują nawet wydłużone godziny pracy w inne dni. - Sobota tego nie rekompensuje. Ta histeria (pospiesznych zakupów – przyp.) przesuwa się na Biedronkę lub Lidla, inne miejsca niż te nasze małe sklepy – twierdzi przedsiębiorca ze sklepu spożywczego. Badani są przede wszystkim nastawieni na samodzielność, podmiotowość i działanie, a także sprzeciwiają się ingerowaniu państwa w ich działalność, a tak właśnie wielu z nich postrzega ograniczanie handlu w niedziele. - Nie pracowałam w markecie, ale wolałabym pójść w niedzielę do pracy i mieć wolne w tygodniu, odebrać dziecko ze szkoły wcześniej i odrobić z nim na spokojnie lekcje – mówi właścicielka salonu kosmetycznego. - Ta prorodzinna niedziela wygląda tak, że korzystają z nich tylko rodzice z małymi dziećmi, ale starszych już nie widać – dodaje. Badani wskazywali, że każdy człowiek sam powinien móc zdecydować, w jaki sposób spędzi niedzielę i jeżeli chce spędzić ten dzień na zakupach, to powinien mieć taką możliwość. Niektórzy proponowali referendum. Inni podkreślali, że wspólne robienie zakupów i wspólna rozrywka czy posiłki w lokalach może być również integrujące dla rodziny. Na pytanie, jakie zmiany wprowadził zakaz handlu w życiu rodzinnym, szefowa biura podróży odpowiada: - Wprowadził chaos, bo wydaje się, że tego czasu mam więcej, a de facto wcale go nie mam, bo muszę się bardzo starać, żeby zrobić wszystkie obowiązki w niedzielę i połączyć to z czasem dla rodziny. Zaburzył też tę harmonię przychodów w biznesie. Jest dopiero kwiecień, więc za szybko, żeby to ocenić w skali roku, ale trochę się obawiam jak to będzie wyglądało w kolejnych miesiącach. Czuję mniejszą stabilność w tym momencie. Matki zatrudnione w firmach, szczególnie w handlu, mają różne spojrzenia na wprowadzenie wolnych niedziel. Dla części z nich jest to szansa na wspólne spędzenie czasu z bliskimi, posiadanie go wtedy, kiedy i reszta rodziny, co umożliwia całodzienne wycieczki czy wyjścia na różne uroczystości, które zazwyczaj odbywają się w niedzielę. Jednak nawet gdy deklarowały, że nie lubią chodzić w niedzielę do galerii handlowej, to przyznawały, że zdarzało im się to robić, np. na prośbę dzieci. Inne matki zauważają, że wprowadzając niehandlowe niedziele, odebrano im możliwość spędzenia czasu w taki sposób, w jaki dotychczas lubiły ją spędzać – wybierając się na rodzinne zakupy, na które w tygodniu nie ma czasu, często połączone z wizytą w restauracji, czy w kinie. Na przykład pani Anna, pracująca na stacji benzynowej zauważa różnicę między pracą w niedzielę a w inne dni: - W tygodniu klienci przyjeżdżają i chcą być obsłużeni szybko, natomiast w weekendy przychodzą bardziej na kawę, posiedzieć. W tygodniu często ludzie umawiają się na jakieś spotkania, natomiast w weekendy przychodzą rodzice z dziećmi, bo np. jadą na rowerze i zatrzymują się po wodę. Nie ma takiego napięcia. Niektórym matkom pracującym w niedzielę zmiany wręcz utrudniły organizację życia rodzinnego. Dla części z nich oznacza to większą troskę o zapewnienie opieki nad dziećmi w tygodniu, co jest jeszcze trudniejsze, jeśli obydwoje rodziców pracuje w trybie zmianowym. Pani Monika (pracująca w handlu) mówi: - Mam koleżankę w pracy, która chciałaby pracować w niedzielę, bo teraz muszą wszyscy razem siedzieć z dzieckiem, a tak to mogliby się wymieniać i łatwiej byłoby im pogodzić opiekę nad dziećmi. Łatwiej im było żonglować tą opieką, bo jedno pracowało w jeden weekend, drugie w drugi i ta opieka zawsze była.
teksty które odmieniły życie codzienne polaków